Historia Marzeny

Screenshot 20240109 082835 Photos2

Historia Marzeny

Mam na imię Marzena, mam 45 lat, wspaniałego męża i troje dzieci, najlepszych! Mam też raka, jednego z najgorszych, rzadkiego, bardzo złośliwego, źle rokującego…RDŻ (rak dróg żółciowych).

Mam na imię Marzena, mam 45 lat, wspaniałego męża i troje dzieci, najlepszych! Mam też raka, jednego z najgorszych, rzadkiego, bardzo złośliwego, źle rokującego…RDŻ (rak dróg żółciowych).

Zawsze byłam szczupła, biegam (mam na koncie kilka półmaratonów) pływam, jeżdżę na rowerze. Nie palę papierosów, ale jestem uzależniona od kawy 🙂 Może brzmi trochę śmiesznie ale całe życie borykam się z niskim ciśnieniem i bez kawy po prostu nie jestem w stanie funkcjonować. Lubię podróżować i chodzić po górach i czerwone wino lubię, w piątek wieczorem.

Nie wiem jak długo i podstępnie mógł rozwijać się we mnie rak. USG robiłam tylko przy okazji ciąży. Błąd!!! Teraz, kiedy patrzę wstecz przypominam sobie o objawach, które mogły świadczyć o rozwoju RDŻ, ale ja je bagatelizowałam. Już w trakcie pandemii pobolewała mnie prawa ręka (na pewno na niej spałam), anemia (to przez obfite miesiączki), dyskomfort w brzuchu po grillu (cóż, po czterdziestce już nie to samo trawienie) …. tak to sobie tłumaczyłam.

W maju 2022 r. zaczęłam wyczuwać w brzuchu coś twardego. Mój lekarz POZ wysłał mnie na USG. Później wszystko działo się szybko, bo sprawa okazała się poważna. To, że mam raka dowiedziałam się w dniu rocznicy ślubu 21 lipca, lekarz przekazał mi tę informację na podstawie wyniku z rezonansu. Było bardzo źle – guz bardzo duży, prawdopodobnie nieresekcyjny, podejrzenie nacieku na nerki, zajęcie węzłów chłonnych, same znaki zapytania. Wynik biopsji tylko potwierdził, że to rak.

Zaczęłam szukać pomocy, wśród znajomych, lekarzy, w Internecie. Rodzina i przyjaciele bardzo mi wtedy pomogli. Z jednej strony działałam, konsultowałam, miałam w sobie sporo siły z drugiej jednak zaczęłam się żegnać, z dziećmi zwłaszcza. Dokończyłam niezałatwione sprawy, zostawione na kiedyś. Najważniejsze było znaleźć chirurga, który odważyłby się podjąć operacji – tak mi radzili lekarze, znajomi. Po ok. sześciu miesiącach od mojej wizyty w POZ znaleźliśmy takie chirurga 600 km od mojego miejsca zamieszkania. Pojechałam. Dowiedziałam się dokładnie jak będzie przebiegać operacja, że będzie długa i trudna i że moje szanse na powodzenie wynoszą 50%.

Zaufałam i było warto! Ten lekarz uratował mi życie!!! Czuję wdzięczność, a życie i radość z każdego dnia zaczęły smakować wyśmienicie. To nic, że wycięto mi cały prawy płat wątroby z woreczkiem. Ona szybko odrosła. Byłam Prometeuszem!!! Szybko i bez komplikacji doszłam do siebie, rana szybko się zagoiła. Podpisałam też zgodę na publikację mojego przypadku, podobno ciekawy. Bardzo się cieszyłam, że nie było nacieków, że w węzłach chłonnych nie znaleziono komórek nowotworowych. Teraz pozostało znaleźć dobrego onkologa, który doradziłby mi w zakresie chemioterapii, żeby zniszczyć ewentualne rozsiewy.

Kapecytabinę zaczęłam przyjmować dwa miesiące po operacji. Chemioterapię zniosłam dobrze. Myślałam, że wyłysieję, że będę miała biegunki i wymioty. Nic takiego się jednak nie działo. Najgorzej wspominam bóle brzucha, słabość, nadmierną senność, spory spadek poziomu żelaza, anemię. Bardzo pomogły mi kroplówki z żelazem, które dostałam w Instytucie, szybko postawiły mnie na nogi. Oprócz tego, że spałam po kilkanaście godzin dziennie, funkcjonowałam normalnie, po leki jeździłam sama, samochodem co trzy tygodnie do Gliwic. Byłam bardzo dzielna. W maju zakończyłam chemioterapię a już dwa miesiące później czułam się znów wspaniale, jak kiedyś – ZDROWA.

Uznałam, że powinnam o siebie teraz bardzo dbać, poszukałam w swoim mieście dietetyk kliniczną. To był dobry krok! Pani dietetyk ułożyła mi indywidualny jadłospis z wielką dokładnością. Wiem na ile tłuszczu, białka, węglowodanów mogę sobie pozwolić. Co jeść, czego unikać. Bardzo mi pomogła. Teraz byłam zdrowa, dobrze odżywiona, zabezpieczona przed nawrotem, bo brałam chemię.

Niestety, tym zdrowiem cieszyłam się do października. W listopadzie, na podstawie wyniku z rezonansu wyszło podejrzenie wznowy. Nie uwierzyłam w to! – Jak to, przecież w badaniu PET z sierpnia nic nie wyszło. To niemożliwe!!! Ale z drugiej strony nie bez powodu robią mi rezonans tak często…wcześniej się nad tym nie zastanawiałam.

Wynik ostatniego rezonansu polecono skonsultować z chirurgiem. Oprócz tego otrzymałam skierowanie w sprawie konsultacji co do ewentualnego leczenia systemowego do kliniki w Warszawie. Na razie wiem, że moja wznowa jest „niechirurgiczna”. Jeśli chodzi o leczenie systemowe na razie też za wcześnie.

Boję się, że nie ma dla mnie leczenia. I choć mam bardzo dobrych lekarzy obok siebie to wymyślam czarne scenariusze. Czasem nie wierzę w swój nawrót, czasem czuję gniew. Toczę walkę sama ze sobą. Najgorsze jest czekanie. Muszę zaufać i cierpliwie czekać.  Czy mam jakieś możliwości leczenia jeszcze???

Czekam na wynik ostatniego rezonansu, na którym byłam w piątek. Długo czekać nie muszę, bo na odczyt jadę już 17 stycznia. Strach czasem paraliżuje, zaczynam odczuwać fizyczne skutki stresu, ciągłego napięcia. Chciałabym wiedzieć ile czasu mi zostało, żeby go najlepiej zaplanować i wykorzystać. Mąż podsuwa mi wykresy z wyników amerykańskich badań z których wynika, że jeszcze pożyję…

Rodzina nie wie o wznowie. W święta uciekłam z mężem i dziećmi na Maltę.
Czekam…
Dzieci obiecały, że co roku będą robić USG jamy brzusznej.

Twoja historia

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią napisz do nas.

Skontaktuj się z nami.

Możesz nas obserwować na naszych kanałach w mediach społecznościowych

Szukaj

Porozmawiaj z innymi pacjentami

Rozmowa z innymi pacjentami może być bardzo pomocna. Rozmawiając z innymi osobami zmagającymi się z podobnymi problemami możesz uzyskać poradę lub po prostu poczuć ulgę.

Znajdź innych pacjentów poprzez naszą stronę na Facebook'u